Ads 468x60px

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dla każdego coś pysznego


Włochy, jak powszechnie wiadomo, kuchnią stoją. Wyjeżdżając do Italii nastawiałam się na bardzo dobre jedzenie. Jak do tej pory się nie zawiodłam. W Apulii wszystko pachnie i smakuje wyśmienicie, choć z drugiej strony, w tym aspekcie podobno nie jest mnie ciężko zadowolić.

Już po samym przyjeździe dostałyśmy przepyszną lazanię przygotowaną przez hotelowego kucharza (który jeszcze nie zdradził nam zbyt wielu sekretów kuchennych, ale wszystko przed nami). Każda kolejna degustacja okazywała się równie udana. Od pizzy popijanej miejscowym piwem lub winem, po wyśmienite makarony, przez risotto z owocami morza. Wszystko cudownie pachnące, świeże i aromatyczne.

Również na słodkie przyjemności nie można narzekać. Już pierwsza degustacja klasycznych lodów okazała się wielkim sukcesem. Podobnie sytuacja miała się z tiramisu. Było bardzo dobre szczególnie w połączeniu z wyśmienitym półsłodkim winem. Tutejszy specjał składający się z opłatków z migdałami również jest produktem godnym polecenia.

W tym kontekście nie można nie wspomnieć o czymś, co we Włoszech jest napojem narodowym. Kawa jest tu naprawdę doskonała. Nie wiem jak poradzę sobie z brakiem tak wyśmienitego espresso jak tutaj. Dodatkowym atutem jest to, że pracując na recepcji nauczyłam się parzyć kilka rodzajów kawy. Czyżby po przyjeździe powinnam się zatrudnić jako baristka? Jest to jakiś plan.

Smacznego wszystkim
Reni

Ja również jeśli chodzi o kuchnię włoską na razie nie czuję się zawiedziona. Doskonałe makarony, wspaniała pizza i przepyszne desery. Jeśli chodzi o jedzenie, to mamy dość spory  wybór w restauracjach, pubach itp. Jednak nasze kroki zazwyczaj kierujemy w kierunku naszych dwóch ulubionych już trattorii. Jedna znajduje się bliżej naszego domu pielgrzyma, druga natomiast jest trochę dalej, aczkolwiek bardzo lubimy do niej chodzić.

Tym co cechuje te dwa miejsca są wyśmienite jedzenie, przepyszne domowe wino i przyjazna domowa atmosfera. Trattorie to miejsca, do których warto zajrzeć. Ceny są tutaj niższe, a jedzenie tak samo smaczne.
Jeśli chodzi o desery to jestem totalnie zakochana we włoskich lodach, migdałach w cukrze i tiramisu.

Wczoraj pan kucharz postanowił podzielić się z nami swoim popisowym daniem: risotto z owocami morza. Jest przepyszne, idealne i smakuje wybornie! Jeśli wybierzecie się do Apulii możecie być pewni, że dostaniecie świeże owoce morza, które podane w odpowiedni sposób dostarczą Wam wielu smakowitych przeżyć! : )

Następne dni spędzę z Reni w Sanktuarium Michała Archanioła gdzie będziemy pomagały odnaleźć się pielgrzymom. Będziemy również pilnowały, aby nikt nie ukradł niczego z tacy ani nie postanowił np. odpiłować sobie kawałka najstarszej części muru z Sanktuarium.

Pozdrawiam z bardzo gorącego Monte Sant Angelo gdzie ulice pachną pizzą, świeżym pieczywem, serem, gdzie ludzie chodzą uśmiechnięci i nie myślą o kłopotach : )
Mo


















poniedziałek, 23 lipca 2012

San Giovanni Rotondo


W pochmurny aczkolwiek uroczy poniedziałkowy poniedziałek, zdecydowałyśmy się na podróż do San Giovanni Rotondo. Początkowe plany o plaży musiały zostać zredukowane ze względu na zmianę pogody, która nastąpiła w niedzielny wieczór.

Wybrałyśmy się więc na zakup biletów a następnie poszłyśmy na przystanek. Co ciekawe, na KAŻDYM przystanku w Monte Sant Angelo wyjeżdża o tej samej porze. W efekcie nasz autobus przyjechał z dwudziestominutowym opóźnieniem. Na miejscu byłyśmy jednak wcześniej, niż planowo pokazywał rozkład jazdy.

Miasto okazało się bardzo urokliwe, choć już na wstępie zawiodła nas informacja turystyczna, która była zamknięta. Dotarłyśmy jednak do sanktuarium Ojca Pio. Cały kompleks budynków okazał się bardzo dobrze utrzymany. Wszystko połączone, w dobrym stanie i nieźle oznaczone. Nie można narzekać na nadmiar pielgrzymów. Spokojnie można było zobaczyć wszystko, co w tym miejscu najważniejsze.

Po opuszczeniu zasadniczej części sanktuarium, zdecydowałyśmy się na przejście drogą krzyżową. Planów nie pokrzyżował nam deszczyk, który ostatecznie przestał padać. Miejsce usytuowane w parku robiło bardzo pozytywne wrażenie. Bez najmniejszych komplikacji dotarłyśmy do miejsca naszego zamieszkania, gdzie wieczorem zjadłyśmy najlepszą pizzę, ale o tym innym razem.

Pozdrawiam serdecznie z mniej słonecznej niż zwykle Italii













Renia

Mnie najbardziej urzekły podczas całej podróży do San Giovani Rotondo zdjęcia różnych osób i listy z całego świata, które są umieszczane w różnych miejscach gdzie był Ojciec Pio. Proszą w ten sposób o uzdrowienie lub dziękują za okazane łaski przez wstawiennictwo Ojca Pio.

W San Giovanni Rotondo pod dostatkiem było turystów. Na szczęście zobaczyłyśmy wszystko co sobie zaplanowałyśmy. Muzeum Ojca Pio jest bardzo bogate zbiory a całość kompleksu bardzo dobrze ze sobą połączona.

Na początku zwiedziłyśmy najstarszą część obiektu sanktuaryjnego, potem przeszłyśmy do nowego kościoła z licznymi freskami i przepięknym ołtarzem głównym.

 I ponownie zostałam urzeczona przez liczne rzesze pielgrzymów, którzy zatrzymywali się pod freskiem błogosławionego Jana Pawła II i modlili się. Pośród wielu zamieszczonych tam fresków to właśnie fresk Jana Pawła II był najbardziej oblegany.

Następnie przeszłyśmy do muzeum gdzie można było zobaczyć sarkofag i relikwie Ojca Pio i liczne pamiątki z Nim związane: mszał, listy, ornaty, celę, klęcznik i wiele innych.

Następnie skorzystałyśmy z usług sklepu z pamiątkami gdzie za niewielkie pieniądze można kupić pamiątki związane z Ojcem Pio: różańce, ikony, bransoletki itp.

 Następnie udałyśmy się na przepięknie położoną drogę krzyżową. Warto zwrócić uwagę na piątą stację tej drogi gdzie zamiast Szymona z Cyreny zobaczymy jak właśnie tak popularny w San Giovanni Rotondo Ojciec Pio pomaga nieść krzyż Jezusowi.

W drodze powrotnej na autobus zrobiłyśmy jeszcze kilka zdjęć i uśmiechnięte wróciłyśmy do Monte Sant Angelo gdzie wybrałyśmy się na ge-nia-lną pizzę i wino ale o tym opowiemy innym razem.

Pozdrawiam
Mo

piątek, 20 lipca 2012

Pierwsze koty za płoty

To była długa podróż. Pierwsze schody zaczęły się już na Okęciu. Moja walizka, która miała mieć spore luzy wagowe okazała się za ciężka. Nastąpiła więc akcja „przepakuj walizkę w pięć sekund i wyrzuć półtora kilo najmniej potrzebnych rzeczy”. Pomijając wygląd uchodźców z Ukrainy akcja zakończyła się sukcesem.

Gdy już szczęśliwie wsiadłyśmy do samolotu, okazało się, że ma blisko 40 minut opóźnienia. Udało nam się jednak znaleźć odpowiednio miejsce przesiadki i wsiąść do samolotu w Rzymie. Po dotarciu do Bari przesiadłyśmy się do autobusu, który dowiózł nas na bardzo sprawnie jadący pociąg (pomijając nasz styl jechania na walizkach i różnych dziwnych ludzi o ciekawych kolorach skóry, którzy nam w tej podróży towarzyszyli, przewożąc bliżej nieokreślone rzeczy). I tu zaczęły się schody. Nie przyjechał OSTATNI autobus. Okazało się, że komunikacja autobusowa we Włoszech w niedzielę to czysta porażka. Zupełnie nie polecam tego sposobu przemieszczania się, a już na pewno nie korzystanie z ostatnich możliwych połączeń.

Wsiadłyśmy w autobus ostatniej szansy do San Giovani Rotondo (kierowca widząc naszą desperację w oczach lub zwracając uwagę na nasz urok osobisty przewiózł nas za darmo, mile nas zaskakując). Stamtąd odebrała nas Siostra z Księdzem. O północy byłyśmy JUŻ na miejscu. Dostałyśmy dość uroczy pokój. Początek zapowiadał się dość makabrycznie, bo włoski okazał się trudniejszy niż pierwotnie przewidywałyśmy. Większość Włochów ma styl mówienia „karabinu maszynowego”, a to nie ułatwiała zrozumienia.

Na szczęście nasi gospodarze postanowili jednak „wrzucić na luz”. Na początek zapoznałyśmy się z hotelem, sanktuarium, muzeum, kryptami i miasteczkiem. Wszystko jest dość urocze. Miasteczko jest bardzo urokliwe. Białe domki, wąskie uliczki, cudowny widok na morze. Jeden mankament (choć może w sumie atut) to ilość gór i schodów. Wyrobimy takie łydki, że będziemy wyglądać jak po powrocie z igrzysk :-)

W poniedziałek czeka nas pierwsza wyprawa nad morze. Wcześniej będziemy opiekować się ukraińską grupą, zrobimy napad na sklep z widokówkami, pościelimy kolejnych kilkadziesiąt łóżek i mam nadzieję, że wreszcie złapiemy nieco opalenizny.

Dorzucamy troszeczkę zdjęć i wysyłamy mnóstwo włoskich pozdrowień
Renia












Nasza podróż miała swoje plusy i minusy. Każdy etap był dość emocjonujący. Na początku lot z Warszawy do Rzymu, który okazał się dość przyjemny, nie trzęsło, nie bolały mnie uszy więc mogłam go zaliczyć do udanych. Następnie bardzo sprawnie przesiadłyśmy się do drugiego samolotu. Lot był również bardzo udany i krótki. 

Gdy wylądowałyśmy w Bari dojechałyśmy bez większych problemów na dworzec skąd odjeżdżają pociągi. Kupiłyśmy w automacie bilet na pociąg i udałyśmy się na peron. Tam poczekałyśmy kilkanaście minut i wsiadłyśmy do pociągu. My z naszymi walizkami wzbudzałyśmy ‘’litość” starszych panów, którzy pomagali nam je wnosić.
 
Podróż w pociągu była dość zabawna, zwłaszcza, że nie miałyśmy zbyt dużo miejsca na nasze rzeczy, nie mówiąc już o siedzeniu. Poradziłyśmy sobie, jednak doskonale i bez problemów dojechałyśmy do Foggi. No i tutaj zaczęły się schody.  Przede wszystkim zepsuła mi się rączka od walizki i nie miałam za bardzo jak jej ciągnąć, poza tym zaraz po wyjściu z pociągu przywitały nas ogromne schody. Na szczęście przy wnoszeniu walizek pomogli nam mili panowie : ) 

Po wyjściu z dworca spokojnie czekałyśmy na pociąg, który postanowił nie przyjechać. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że zaczął nas zaczepiać dziwnie wyglądający mężczyzna. Zaczął do nas mówić i nie chciał się odczepić więc w akcie desperacji i przerażenia zaczepiłam przypadkowego mężczyznę i zapytałam czy może nam pomóc (pierwszy raz byłam tak zdesperowana, że zaczęłam mówić bardzo szybko po angielsku i nie myślałam za bardzo o gramatyce ani o innych szczegółach).  

Na nasze szczęście przyjechał inny autobus, który jechał do San Giovani Rotondo i bardzo miły kierowca podwiózł nas bez opłat na miejsce. Tam poczekałyśmy na Siostrę Edytę i Księdza, którzy przybyli z akcją ratunkową. W Monte Sant Angelo byłyśmy w okolicach 24.00 i cieszę się, że nam się udało i mimo wszystko jestem z nas ogromnie dumna, że nam się udało :) 

Tak sobie myślę, że w Monte czujemy się już coraz lepiej i przede wszystkim swobodniej. Wiemy czego możemy się spodziewać i co mamy robić. Wczoraj jadłyśmy przepyszne lody i spacerowałyśmy sobie po miasteczku. Nadal jestem przerażona językiem, ale mając tak wielu życzliwych nauczycieli jakimi są pracownicy Sanktuarium i domu pielgrzyma na pewno uda nam się podszlifować nasze ‘’umiejętności” językowe.
Problemy z Internetem zostały przezwyciężone więc jest szansa, że będziemy pisały tutaj częściej.
Pozdrawiam
Mo

sobota, 14 lipca 2012

No to wyruszamy

Nadszedł ten wyczekiwany dzień. Nasza podróż rozpoczyna się, a ja odczuwam coraz większą nutkę adrenaliny i odrobinę niepewności przed tym, co nas czeka. W końcu to pierwsza na tyle poważna samodzielna wyprawa do zupełnie obcego kraju…

Moja ekspedycja zaczyna się już dziś. Wyjeżdżam do Warszawy, gdzie czeka mnie spotkanie po latach z najfajniejszą Izką pod słońcem (buziaki kochana :*). Po nocy pełnej pogaduch i niewielkiej ilości snu dalsza, już ta zasadnicza część podróży, która zapowiada się bardzo emocjonująco.

Najpierw z Okęcia lot do Rzymu, tam przesiadka na samolot do Bari. W nim mały research możliwości komunikacyjnych i najprawdopodobniej autobus na dworzec centralny, skąd pociągiem przemieścimy się do Foggii. Stamtąd wreszcie autobus do Monte Sant Angelo, gdzie powinnyśmy zameldować się około godziny 23.00. 

To będą dwa dni pełne sporej dawki wrażeń, komunikacyjna i orientacyjna chwila prawdy. Trzymajcie mocno kciuki, żebyśmy nie utknęły gdzieś po drodze, nie musiały spać na dworcu (bądź w innym równie wyśmienitym miejscu), całe i zdrowe dotarły do upragnionego celu i pełni zapału rozpoczęły swoją włoską przygodę.

Postaramy się informować na Twitterze o etapie naszych zmagań na trasie. Po oswojeniu się z terenem zdamy bardziej szczegółowy raport tutaj, pewnie nie zabraknie również jakiś pierwszych zdjęć. 

Do napisania
Reni


Ja natomiast wyruszam z Lublina jutro. Najprawdopodobniej o 8.30 z naszą trzecią współtowarzyszką podróży Olą. Na Okęciu zameldujemy się pewnie w okolicach 11 a potem już będziemy oczekiwały na samolot. Na Okęciu zapewne okaże się, że moja walizka waży za dużo, że czegoś zapomniałam. 

Ja osobiście nie lubię latać. Nienawidzę startów samolotów. Od momentu wejścia na pokład do momentu aż dowiem się, że można rozpiąć pasy bo jesteśmy już na dobrej wysokości podróż dla mnie będzie totalną masakrą :) no, ale mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle i, że jakoś przeżyję. 

Chyba właśnie etap "samolotowy" przeraża mnie najbardziej, potem już powinno pójść mam nadzieję, że dobrze. Jutrzejszy dzień niewątpliwie będzie dla nas sprawdzianem, bo chyba żadna z nas nie jechała w taką daleką samodzielną podróż. Gdzie nie będzie przewodnika, gdzie będzie zdana tylko na siebie.

Będzie to też na pewno sprawdzian naszych umiejętności językowych, naszej organizacji no i mam nadzieję, że o 22.50 będę mogła Wam napisać na twitterze: no to już jesteśmy w Monte Sant Angelo :) 

Życzcie nam przede wszystkim dużo szczęścia i trzymajcie za nas mocno kciuki żeby wszystko się wspaniale udało,  żebyśmy dotarły do naszego celu podróży całe i zdrowe bo to najważniejsze.

Tak jak już pisała Reni wyżej postaramy się na bieżąco informować gdzie jesteśmy i ile jeszcze etapów podróży nam zostało.


Pozdrawiam
Mo

poniedziałek, 9 lipca 2012

Już za parę dni, za dni parę

Pozostało niespełna siedem dni do naszej wyprawy życia. W niedzielę 15 lipca wyruszymy do Monte Sant' Angelo, gdzie przez dwa miesiące będziemy odbywać praktyki studenckie. Nie zamierzamy się jednak ograniczać do pięknego sanktuarium, a chcemy zobaczyć kawałek cudownej Apulii.

Na początek trochę o tym regionie. Apulia leży w południowych Włoszech, nad Adriatykiem. O jej uroku najlepiej świadczy fakt, że już starożytni Grecy wybrali te okolice na miejsce swoich kolonii. Do dziś, po tych czasach pozostały wspaniałe mieściny z białymi domkami krytymi strzechą (może i je uda nam się zobaczyć?). 

Naszą bazą będzie Monte Sant Angelo, gdzie będziemy pomagać w domu pielgrzyma przy Sanktuarium Michała Archanioła. To jedno z prężniej działających miejsc kultu w południowej części Włoch. Położone jest o około 30 kilometrów od San Giovanni Rotondo, które co roku sprowadza w te okolice mnóstwo pielgrzymów.

Wyjeżdżamy z ogromnymi nadziejami na to, że przeżyjemy coś wyjątkowego, poznamy język, kuchnię, spędzimy mnóstwo cudownych godzin na plaży i zobaczymy kawałek pięknego świata. Mam nadzieję, że będziecie nam w tym towarzyszyć!

Reni

Praktycznie w każdym przewodniku turystycznym Apulia nie zajmuje zbyt dużo miejsca. Mam nadzieję, że naszą podróżą i relacjami z tego co będziemy tam robić przybliżymy Wam wszystkim to niesamowite miejsce. Na ten wyjazd czekamy od roku. Rok temu żadna z nas nie wiedziała co nas na prawdę czeka, że uda nam się dostać w tak urokliwe miejsce na praktyki studenckie. Oczywiście bardzo chciałyśmy to zrobić, ale nie wiadomo było do końca gdzie, jak napisać, z kim porozmawiać, kogo poprosić o wskazówki
Można powiedzieć, że jeden pochmurny dzień w Lublinie i brak chęci na uczenie się włoskiego zadecydował o tym, że w tym roku właśnie po włosku rozmawiać będziemy musiały. 
Mówi się, że w życiu nie ma przypadków więc nasz wyjazd przypadkiem nie jest, ktoś dał nam wielką szansę na wspaniałą przygodę życia. Mam nadzieję, że ją bardzo dobrze wykorzystamy, że gdy 16 września staniemy na lotnisku w Bari powiemy: żal odjeżdżać. 
Ja osobiście mam nadzieję, że czeka nas wspaniale spędzony czas, że zobaczymy bardzo dużo urokliwych miejsc, że poznamy klimat tego regionu, że będziemy w stanie nauczyć się czegoś nowego w Sanktuarium, poznać nowych ludzi, podszkolić swoje umiejętności językowe, śpiewać, tańczyć i cieszyć się, że nasze dwumiesięczne wakacje możemy spędzać razem i to w tak wspaniałym miejscu.
 Zapraszamy Was w tą mam nadzieję niezwykłą podróż, która nam da wiele nowych doświadczeń a Was zachęci do odwiedzenia tego regionu Włoch kto wie może już w najbliższe wakacje? 

Mo